kot w chwale

kot w chwale

piątek, 26 czerwca 2015

Spokojna wieczność na obłoczku, albo po co komu/Kotu zbawienie?

...może po to, żeby gdzieś tam w głębi duszy, na wszelki wypadek, na wypadek "W" (gdyby jakimś nieszczęśliwym trafem plan A, B i C na życie zawiódł) mieć jakąś psychiczną odskocznię względnego poczucia, że jest jednak OK...
... może po to, żeby na starość, kiedy odejdzie uroda*, zdrowie, siły, mozliwości etc. - żeby chociaż pozostała garść złudzeń...
... a może po to, żeby skoro na tym padole jest tak ciężko i mozolnie, to żeby chociaż móc zamknąć oczy na zmierzłą doczesność i delektować się myślą o wieczności na obłoczku?
... a może - żadne z powyższych?

No żadne z powyższych.
Zbawienie, o którym podstawowe info możesz przeczytać np. w moim poście tutaj, nie jest abstrakcyjną konstrukcją, mającą - między serialami - troszkę poprawić samopoczucie niespełnionych i sfrustrowanych starszych pań, o które żaden rycerz już nie zawalczy. Zbawienie nie jest nieszkodliwym placebo na bóle człowieka u kresu życia. Zbawienie nie jest tylko kategorią eschatologiczną, choć przecież wieczności dotyczy. Ale jednak - w niej się nie mieści. Zbawienie jest zbyt potężne, zbyt konkretne i zbyt radykalne, by miało dotyczyć tylko wieczności.

Przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa z Nazaretu, Syna Bożego, wszyscy zostaliśmy zbawieni. Zbawienie dotyczy nas już teraz, czym by było, gdyby dawało tylko wspaniałą perspektywę na wieczność po śmierci, a nie miało mocy zmienić nic w naszej doczesności?? Nie, zbawienie jest na tyle wywrotowe, że niesie ze sobą poważne konsekwencje dla mojego i twojego tu i teraz. Nie chodzi bynajmniej tylko o duchowość, czy zmianę postępowania (choć to wszystko możliwe jest właśnie dzięki zbawieniu). Chodzi o autorytet duchowy, jaki posiadamy - w Chrystusie Zbawicielu - nad światem duchowym i materialnym, w którym jeszcze pozostajemy. Tak tak, nie pomyliłam się - nad materialnym również.
Chodzi o to, by dzięki zbawieniu, dzięki mocy Jezusa Chrystusa, który jest z nami, jak obiecał "przez wszystkie dni, aż do skończenia świata" (Mt 28,20) sprowadzać Niebo na Ziemię. Zmieniać rzeczywistość wokół nas, wszędzie tam, gdzie pójdziemy. Działać w mocy, głosić Ewangelię wśród potwierdzających ją znaków. Poszerzać tutaj, na tym świecie granice Jego Królestwa.

"Jego plan dla nas to coś więcej niż tylko żyć, umrzeć a potem pójść do nieba. Ten plan oznacza przywrócenia nas do poprzedniej godności jako synów/córek Boga najwyższego, abysmy tu, na ziemi reprezentowali Jego samego i Jego Królestwo" ("Nigdy więcej sierot" Maria Vadia, s. 15) .

Dzięki zbawieniu mamy zupełnie nową pozycję, mamy władzę delegowaną od Najwyższego, byśmy jako Jego dzieci ustanawiali Jego królestwo tutaj na ziemi TAK JAK JEST W NIEBIE. Czyli: uzdrawiać z bólu głowy, raka, alkoholizmu i narkomanii, stwardnienia rozsianego, schizofrenii, depresji, autyzmu i zespołu Downa. Dawać nadzieję tam gdzie jest rozpacz, nieść przełomy w rodzinach, rozbitych małżeństwach, poplątanych sytuacjach z których po ludzku nie ma wyjścia, toksycznych relacjach. Wskrzeszać umarłych. I w takim właśnie stylu objawiać wszystkim ludziom, że Bóg jest dobry, niezmiennie dobry, że na tym zasadza się cały sens i że posłał swojego Syna, którego ofiara za nasze grzechy jest pełna i wystarczająca by na zawsze każdego z nas wyzwolić z mocy zła.

Nie wierzysz? Myślisz, że przesadzam? A może jednak po prostu chodzi tylko o to, by mieć jakieś ładne ideały, być trochę lepszym i mieć troszkę pociechy w trudnych chwilach? Może właśnie to jest istota chrześcijaństwa? Dajmy spokój grzecznym, przeprasowanym teoryjkom.

Dla mojego i twojego życia jest plan. Twoja i moja obecność na tym świecie ma znaczenie i cel.

"Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: kto we Mnie wierzy, bedzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosic bedziecie w imię moje, to uczynię aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imie moje, Ja to spełnię." (J 14, 12-14).

Czas poszerzyć marzenia.

Marta (Kot w chwale) - poniżej - na konferencji chrześcijańskiej o uzdrowieniu, Wisła, kwiecień 2015 (było super).



* w potocznym rozumieniu ;)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Kocia impresja na dziś

Pełnia sezonu w moich branżach zawodowych sprawiła, że kocie kroki rzadko ostatnio zbliżały się w stronę jakiejkolwiek twórczości, włącznie z tą blogową. Pomysły na posty pojawiały się często i potem zniechęcone czekaniem odpływały smętnie gdzieś w dal. Może kiedyś wrócą, na razie Kot za bardzo tęsknił za tym miejscem, by odmówić sobie "na szybko" przyjemności skrobnięcia kilku słów. 

W zabieganym życiu pewnie nie tylko ja czasem biegnę za własnym ogonem. Myślę intensywnie jak tu ogarnąć bieżącą rzeczywistość i piętrzące się, zwaliste "to do lists", jak tu przysłowiowy tyłek cało wynieść, dotrwać do końca dnia, do końca tygodnia albo wyrwać ukradkowo dłuższą chwlę odpoczynku. W takich chwilach wyzwaniem jest cieszyć się chwilą czy pamiętać o tym, że żaden dzień życia nie jest po to, żeby go "przetrwać", jest zbyt cenny, zbyt wiele fajnych rzeczy może przejść koło nosa.

Dobra dobra, ale czy kiedy rzeczywistość skrzeczy a my sami - razem z nią - czy to jest odpowiedni moment na tzw. wielkie rzeczy do których On wzywa? W takich chwilach to może wydawać się czystą abstrakcją a rodowity krakus odpowie: "idze, idze bajoku!". Okazuje się jednak, że On jest ponad naszym doświadczeniem, Jego rzeczywistość jest bardziej realna niż ta nasza - wrzeszcząca histerycznie o uwagę, bezradna i skrzecząca. 

W dzisiajszej liturgii Słowa czytam, że Abram miał 75 lat, gdy Bóg powiedział do niego: "Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem." (Rdz 12, 1). Czy to był tzw. odpowiedni moment na takie przedsięwzięcie? Może dzisiaj właśnie też czujesz, że masz już 75, albo i 85 lat i to nie jest czas na jakieś fju bźdźiu, jak wychodzenie ze swojej ziemi, ze swojej strefu komfortu, ze starej biedy, nie mówiąc o "patetycznym i odrealnionym" stawaniu się błogosławieństwem. Ale mówię sobie i Tobie - nie przegap tej chwili, tego dnia, "dzisiaj" jest dużo lepsze niż wczoraj, jutro, albo "kiedy przyjdzie czas". A Jego łaska i zaproszenie na dzisiaj czeka z nowym, którego tak bardzo potrzebujemy. Tak naprawdę nie ma nic ważniejszego na dzisiejszej "to do list". 

Marta (Kot w chwale) 


poniedziałek, 1 czerwca 2015

Co z tą dewocją?

Czasem zdarza mi się usłyszeć czyjeś publiczne wyznanie wiary w Boga. Nie będe ukrywać, że zazwyczaj jest to dla mnie miłe, budzi moją sympatię nawet z takich zwykłych ludzkich powodów - w końcu zazwyczaj dajemy odruchowo pewien kredyt zaufania ludziom, którzy są podobni do nas, wszak w psychologii nazywa się to "nagrodą".
Kiedyś jedna vlogerka "urodowa", którą z racji profesji chętnie odglądam na youtube podzieliła się właśnie taką informacją na swój temat, mówiąc jak wiara jest dla niej ważna. Słuchałam więc tego przyjemnością, aż do pewnego momentu. Do momentu, kiedy okazało się, że przy tym wszystkim ona "nie jest jakąś dewotką co to co chwila biega do kościoła" czy jakoś tak...
No i wtedy czar prysł. Przepędziła go nerwowa asekuracja, lęk przed byciem posądzonym - tylko o co... bo nie o dewocję przecież, raczej o przesadę, o tzw. bycie - jak to mówią - nawiedzonym, a może zacofanym? Ewentualnie - fanatycznym.
Takie lęki ludzie niepewni swojej wiary (lub niepewnie tak do końca w co, w kogo wierzą) zasłaniają postawą tzw. rosądnego umiaru. Starają się czym prędzej - jak tylko deklaracja wiary padnie z ich ust, niejako odciąć się od grona "nawiedzonych", radykalnych, czesto nazywają ich fanatykami - choć zapewne nie do końca wiedząc, co to słowo w tym konkretnym przypadku mogłoby znaczyć. Tak czy inaczej - wiara - tak, ale taka grzeczna, uładzona, poskromiona. Z kokardką. "Owszem, wierzę, ale nie jestem przeciez fanatykiem". Reszta jest - ich zdaniem - DEWOCJĄ. 

Czy aby na pewno? Kot - mimo, że sam łapie się nieraz na działaniu lub przynajmniej odruchu zadziałania "na pokaz" - na to wszystko - łacznie z własnymi odruchami - może tylko fuknąć i prychnąć z dezaprobatą.
Dewocja, to sztuczność i zakłamanie. To pokazówa przy zerowej dawce głębi. Jestem przekonana, że ludziom tak stanowczo odcinającym się od dewocji nie o dewocję tak naprawdę chodzi - że się powtórzę. Im chodzi o przesadę. I uwaga - w moich oczach właśnie taka postawa - wiara_ale_bez_przesady jest tej nieszczęsnej dewocji bliższa. Kojarzy się ze spokojnym, ciepłokluchowatym przyzwyczajemniem, bez emocji, bez "popadania w skrajności", z dużą dozą krytycyzmu i zdrowego dystansu. 

A tu klops. Bo On przekracza wszelką przesadę i jest ponad wszelką skarjność. Jego cechy, charakter, moc, a przede wszystkim miłość są ponad wszelki radykalizm tego świata razem wzięty. Miłość do mnie i do ciebie. Umiar jest wskazany u cioci na imieninach (choć też nie zawsze). Tymczasem ten największy Maksymalista mówi: "nigdy nie przesadzisz w oddawaniu Mi chwały."

Nigdy. Bo On jest nieskończony. Jest też ekstremalny i radykalny. Idzie na całość i nas wzywa do tego samego. Kocią wstydliwą dewocją były epizody bycia praktykującym-niewierzącym, kiedy zadawalał się połowicznością w mówieniu Jemu "tak". Jeśli zrozumiemy kim On jest, nigdy, przenigdy nie pomyślimy o przesadzie w oddaniu się Jemu, w wypełnianiu Jego dzieł, w działalniu w Jego Duchu.

"Znam twoje czyny, że ani zimny, ani goracy nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący!" (Ap 3, 15)

Czas rozpracować w sobie usłużnie zamydlające obraz słowa - wytrychy: dewocja, fanatyzm. Czas włączyć turbo dopalanie i wypłynąć na głębię.

Marta (Kot w chwale)