kot w chwale

kot w chwale

środa, 28 stycznia 2015

Kot się zbroi

Smutek zaatakował. Smutek i łezka się w oku zakręciła, niejedna nawet. Czy sprawa drgnęła? Nie, jeszcze nie zdażyła;) Jeszcze niby nic się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, runęła cała melancholia i próbowała przygwoździć. Nic zauważalnego się jeszcze nie poprawiło. Ale zaraz zaraz, rzeczywiśtość widzialna, namacalna, rzeczywistość tak zwana - realna jest nie bardziej realna, niż to, co niewidzialne, niż rzeczywistość duchowa, w której dzieje się, w której być może właśnie z hukiem runęła jakaś twierdza.
Czyli jednak zdarzyło się wiele, o czym Kot wie, przez wiarę, bo Kot powierzył te niefajne sprawy Panu, w modlitwie Słowem. Jego Słowem, które jest skuteczne. Kot wziął wiarę jako tarczę, gdy poczuł, że lecą w jego stronę pociski i przez wiarę już ma pewność oglądania rozwiązania problemu.

"W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżażone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest Słowo Boże". (Hbr 4,12 a).

Amen. Stało się. Emocje hulają jak liść na wietrze, łzy jeszcze chcą kapać, złość się miota po duszy i ciele, pamięć, wyobraźnia i cała niemała kocia inteligencja pracują na pełnych obrotach przeciwko niemu, ale Kot już jest poza zasięgiem tego całego dziadostwa. Jest w strefie bezpieczeństwa, Kot znowu jest w chwale. 

"Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy." (Hbr 11,1)

Bóg dał mi wiarę, więc nie muszę się zamartwiać, że ona jakaś wybrakowana, za mała, niewystarczająca. Mam wiarę i nie zawaham się jej użyć! Moja wiara jest DOWODEM rzeczywistości, której nie widzę.
Mam dowód, że ją zobaczę.


Marta (Kot w chwale)

ps. a teraz mogę spokojnie zająć się tzw. relaksacyjnymi duperelami bez tego męczącego poczucia obowiązku martwienia się, czego i Wam życzę:)

niedziela, 25 stycznia 2015

Podyskutuj z nią...

Dzisiaj na Facebooku przeczytałam wypowiedź księdza Petera Hockena, zacytowaną przez Marcina Jakimowicza w Gościu Niedzielnym: – Sercem odnowy Kościoła jest przebudzenie ludzi w kierunku odkrycia obecności Ducha Świętego w Kościele – nie ma wątpliwości ks. Hocken. – Kerygmat w pierwszej kolejności jest przekazem o Jezusie, a nie o Kościele! Nauczanie o Kościele czy sakramentach nie należy do pierwszego głoszenia. Dla katolików jest to trudne do przyjęcia, bo chcemy od razu przedstawić całą doktrynę, wszystko, co jest w katechizmie, zamiast głosić kerygmat, a to nie prowadzi do nawrócenia i przemiany życia.

Zgadzam się w pełni. Zwłaszcza ze stwierdzeniem, że dla katolików jest to trudne do przyjęcia;) Może to zabrzmi pyszałkowato, ale często mnie uwiera słuchanie zbyt wielkiej dawki katechizacji i przekonywania tam, gdzie wyraźnie powinien być głoszony kerygmat właśnie. Kerygmat jest tak trafny, tak ostry i bezkompromisowy, a jednocześnie tak prosty, że budzi opór.

Pomijam fakt, że wiele osób w ogóle nie wie, czym kerygmat jest, natomiast jako skrajność w odchodzeniu od sedna zauważam zjawisko szukania tematów zastępczych, zaciekłego dyskutowania w obrnonie tej czy innej wartości lub teorii. Dawniej angażowałam się w spory dotyczące morlaności, przykładowo - aborcji. Tak, mam swoje zdanie w tej sprawie, które dla nikogo nie powinno być tajemnicą. Tak, mam wiedzę i całkiem sensowne argumenty na popracie swojego zdania. Jednak czy przekonywanie kogoś, kogo światopogląd jest inny, że to ja mam rację, ma jakikolwiek sens? 
Inne "zaplane" tematy, doskonałe do jałowego podyskutowania i zrobienia sobie grona licznych wrogów, jeszcze bardziej przeciwnych moim tezom, niż byli przed naszą rozmową - to przykładowo pedofilia wśród księży, wyprawy krzyżowe, palenie czarownic i wszelkie inne zgorszenie ze strony Kościoła. Do tego dorzućmy zagadnienia z zakresu nauczania Kościoła dotyczącego płciowości - małżeństwa homoseksualne, naturalne metody planowania rodziny, zapłodnienie in vitro, gender, nierozerwalność małżeństwa. Robi się gorąco, nie? Nie, dopiero ciepło, to podgrzejmy jeszcze mocniej. Pogadajmy o Nergalu, o Empiku, o Harrym Potterze, o eutanzaji, o komisji majątkowej i chciwości kleru, może jeszce na podpałkę dorzucmy toruńską rozgłośnię i politykę;) A w wersji light - możemy podyskutowac o sakramentach, chrzeczeniu małych dzieci, autorytecie papieża, dogamtach... 

Żeby było jasne - nie uważam za nic zdrożnego wyrobienie sobie zdania w każdej z powyższych kwestii, ani zaprezentowanie tegoż. Zapewne Kot w chwale nieraz wypowie się nawet szerzej, przedstawiając swoje poglądy na róznorakie, ważne przecież, tematy. Jednak jeśli checemy widzieć wokół siebie przemianę, to nie tędy droga. Trzeba zaczać od początku, nie od końca. Głosić to, co jest pierwsze, co powinno byc moim krzykiem (gr. keryks - herold, kerygma - głosić, krzyczeć). 

"Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca" Hbr 4,12. Rozdzielenie stawów od szpiku nie brzmi szczególnie bezpiecznie, może dlatego łatwo odchodzimy od Słowa Bożego zastepując je słowem własnym; może i ciętym, ale nie ostrym, może i stanowczym ale nie skutecznym. A kerygmat, to własnie to podstawowe głoszenie, które pokazuje istotę chrześcijaństwa. To, co pierwsze i najważniejsze. Otoczka nie jest zła, ale na nią przyjdzie czas, żeby jednak w Tobie i we mnie obudziło się to, co ponadnaturalne i zaczęło przemieniac umysł, musimy poznać, a wręcz doświadczyć tych najwazniejszych prawd chrześcijańskich, bez których nic innego nie ma sensu. 
O pierwszej i zasadniczej pisałam post wcześniej - bezwarunkowa, aktualna i osobista miłośc Boga do mnie i do Ciebie. No dobra, ale skąd się wzięło zło? Weź głeboki oddach (słyszałam stwierdzenie, że kerygmatem powinno się wręc zoddychać, wiec biorę razem z Tobą), wrzuć na luz i poczekaj na kolejny post;) 

Marta (Kerygamtyczny Kot w chwale) 



wtorek, 20 stycznia 2015

Nie moralność?

Niektórzy myślą lub co gorsza - głoszą, że istotą chrześcijaństwa, jest porządne, moralne życie. Oczywiście moralność jest całkiem fajna. Przyznaję - jest nam potrzebna. Ale:
Esencją chrześcijaństwa nie jest moralność. A esencją chrześcijańskiego głoszenia nie jest moralizowanie. 

"Zdyszany goniec, który przybywa z pola walki i wbiega na główny plac miasta, nie rozpoczyna od opowiadania po kolei, od początku do końca jak potoczyły się sprawy, nie zatrzymuje się na szczegółach, lecz bezzwłocznie uderza w sedno. Natychmiast i w kilku słowach wykrzykuje wiadomość, która wypełnia mu serce i ciśnie się na usta, a której wszyscy oczekują; na później odkłada wszelkie wyjaśnienia. Jeśli nieprzyjaciel został pobity, woła "Zwycięstwo!" a jeśli zawarto rozejm ogłasza: "Pokój!" Pamiętam, że właśnie tak było w dniu, kiedy skończyła się druga wojna światowa" - pisze Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego, w książce "Życie w Chrystusie".

I ja też mam dzisiaj wspaniałą wiadomość dla siebie i dla każdego kto czyta te słowa: "Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą" (Iz 54, 10) oraz "W tym przejawia się miłość, że nie mu umiłowaliśmy Boga, ale że On pierwszy nas umiłował". Za mało wokół siebie, za mało nawet w Kościele słyszę tego krzyku, który ogłasza, że Bóg nie kocha mnie i ciebie "za coś", "za dobre sprawowanie", "za dobre uczynki", ale tylko dlatego, że ja i ty jesteśmy Jego dziećmi!

Mnie i ciebie wymarzył sobie, zaplanował, wybrał i pokochał przed założeniem świata, przed wiekami i stworzył z miłości - "Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego zachowałem dla Ciebie łaskawość". Jr 31, 3. Jest to prawda aktualna DZISIAJ, niezależnie od tego, w jakiej jestem sytuacji, czy za nią tęsknię, czy z nią walczę, czy w ogóle o tym wiem, kiedy i czy w ogóle byłem ostatnio w kościele... Nic tego nie zmieni, Bóg kocha mnie i ciebie dzisiaj, absolutnie bezwarunkowo. Czy gdybyś był jedyną osobą na świecie, kochałby cię bardziej? Nie! Już dzisiaj, teraz, w tym momencie ma dla mnie i dla ciebie całą pełnię, na maksa. (Jeśli można mówić o maksimum mówiąc o Nieskończonym. Niezależnie od mojego czy twojego zwątpienia, obojętności, tumiwisizmu, buntu czy protestu - tej Tajemniczej Istocie nigdy nie znudzi się kochanie mnie i ciebie! Jest to pasja, fascynacja i zakochanie, o jakim wszyscy marzymy. Są to te niuanse i to odcienie uczuć, o jakich nawet nie ośmielamy się zamarzyć, bo wydają się nieosiągalne.

Podobno filozofowie zastanawiają się czy Bóg może stworzyć tak wielki kamień, którego nie mógłby podnieść i podniecają się, że rzekomo swoją koronkową logiką i polotem zaszachowali Wszechmogącego. A ja mam większą rewelację - jest jedna rzecz, której On nie może. Nie może przestać ciebie kochać! On sam JEST miłością, a nie może zaprzeczyć samemu sobie. Bóg JEST miłością (1 J 4, 8).

"Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie" (Iz 49,15). Może spotkałeś się z fałszywymi prorokami, którzy warunkowali miłość Boga. Może starali się ją reglamentować, w zależności od twoich "wyników". Może przekonywali, że owszem, ale jutro, za tydzień, kiedy pójdziesz do spowiedzi, kiedy przeprosisz, kiedy odpokutujesz. Może takimi fałszywymi prorokami w twoim życiu byli rodzice, na których akceptację i miłość musiałeś zasługiwać i w ten sposób Ojciec, twój Tata w Niebie został umieszczony w krzywym zwierciadle i stamtąd zniekształconą przez ludzi twarzą na ciebie spoglądał przez wiele lat.

On nie potępia, nie oskarża, nie strofuje, nie porównuje z innymi. Ale wiesz co? On cieszy się gdy na ciebie patrzy, cieszy się tobą. I mną:) Czasem mam wrażenie, że tak bardzo jesteśmy przywiązani do zasługiwania, że wobec bezwarunkowości i darmowości budzi się w nas najpierw podejrzliwość a potem - bunt. A okazuje się, że tutaj nie ma miejsca na umiar, zdrowy rozsądek i właściwe proporcje. Niepojęty oczekuje od ciebie i ode mnie tylko jednego: żeby pozwolić Mu się kochać. Łatwe? Niekoniecznie. Ale warto:)



To obraz Rembrandta ukazujący powrót biblijnego syna marnotrawnego. Ta przypowieść Jezusa jest przede wszystkim przypowieścią o miłosiernym ojcu, który nie obrusza się na materializm i interesowność syna - wszak poniósł go melanż a powód dla którego wraca nie jest specjalnie wzniosły ani szlachetny, to przede wszystkim pustka, która po licznych imprezach w końcu zawitała na jego konto bankowe... Ojciec jednak musiał pierwszy wypatrywać syna co się "wypiął" na rodzinę, bo zauważył go gdy "ten był jeszcze daleko". Co więcej, "wzruszył się, wybiegł mu na spotkanie, rzucił mu się na szyje i ucałował go". Żadnych wymówek? Żadnej reprymendy? Co ja dla ciebie znaczę? Potraktowałeś mnie instrumentalnie, byłem dla ciebie tylko bankomatem, masz gdzieś moje uczucia... Jednak ojciec urządza wielką imprezę, daje synowi pierścień i wiadomo już wszem i wobec, że "będzie się działo" bo wrócił ten gagatek... Boże, jesteś wręcz niepoprawny w tym zafiksowaniu na wyrodnym synalku;P

Ale przechodząc do konkretów - Pan Zastępów, twój Ojciec zafiksował się na  mnie i na tobie. Jak pisze prorok Izajasz (Iz 9, 6) Jego miłość jest zazdrosna!

Marta (Kot w chwale)













piątek, 16 stycznia 2015

"Niewierzę" z niewierzącymi...

...mimo, że doskonale wiem, że "nie" z czasownikami piszemy osobno. W ogóle z polskiego zawsze byłam dobra, a co! Ale stworzyłam taki neologizm, bo to niewierzenie, to nie tylko brak czegoś, zaprzeczenie czemuś, dla mnie to coś więcej. To jednak jakiś rodzaj aktywności, który zasługuje na osobny czasownik.
Ale do rzeczy. Bez żadnej ironii, ale z pełnym przekonaniem mogę zwrócić się do moich niewierzących Czytelników - mamy ze sobą sporo wspólnego!
Jeszcze aż taką pychą nie obrosłam, by nie zauważyć, że zdarzają mi się chwile zwątpienia. Nie dalej jak wczoraj, kiedy raczej mniej fajne wiadomości docierały do mnie, jedna po drugiej. Może nie świadomie, nie intelektualnie, ale jednak było we coś ze zwątpienia, bo się szpetnie rozkleiłam i nawet na bliskie osoby wylałam kubeczek tych moich żali. W moim przypadku był to z pewnoscią przejaw zwątpienia. Na razie ten temat zostawię, chciałam tyko podkreślić, że Kot czasem opuszcza chwałę. Na szczęście - dzięki Jego łasce, nie na długo. Taka ludzka twarz Kota?

Ale tak naprawdę to o coś zupełnie innego chodzi kiedy mówię, że nie wierzę albo "niewierzę" z niewierzącymi. Otóż z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że niewierzę w tego samego BOGA (a może raczej - w to samo bóstwo) co mój niewierzący kolega. A razem niewierzyć, to już nie lada wspólnota! Ile jest tutaj płaszczyzny, w której się zgadzamy! Szczerze mówić to nawet wolę, jeśli ktoś w bóstwo niewierzy, niż wierzy. Nie ma nic gorszego, niż wierzyć w takiej sytuacji! Jakże to musi być frustrujące! Choć pewnie nam (mam tu na myśli wierzących w Boga) to się zdarza częściej niż byśmy się spodziewali...

Mam przekonanie graniczące z pewnością, że człowiek niewierzący ma jednak jakieś wyobrażenie na temat BOGA. Zanegował jego istnienie, ale może nie zawsze tak było, może zanim to się stało zmierzył się z jakimś jego obrazem. Może nawet po kryjomu, od czasu do czasu dalej się z nim mierzy - z obrazem, który delikatnie mówiąc rozczarowuje. Ten nasz wspólny BÓG (wspólny, bo wszak razem weń niewierzymy!) poza tym, że nie istnieje, ma jeszcze kilka innych, dość nieprzyjemnych cech. Jest raczej niesympatyczny. Niesympatyczny? Mało powiedziane. Jest niebezpieczny! Może nawet lepiej by było, gdyby jako Wielki Zegarmistrz Newtona BÓG stworzył świat, mocno nakręcił Układ Słoneczny i resztę kosmicznego ustrojstwa, zasiał w Ziemię trochę żyjątek ze zdolnością do mnożenia się i odszedł daleko, by na zawsze już zająć się ważniejszymi sprawami. Ba! W takim układzie przynajmniej byłby względny spokój!

Ale może być jeszcze gorzej - on się tu nieustannie kręci w okolicy, nie spuszcza z oka, śledzi, kontroluje, "niczym jakiś wszechmocny policjant - zawsze w złym humorze, gotowy do uciskania i tłamszenia każdego, kto odważy się podnieść głowę (...) wyznajemy grzechy, przyjmujemy przebaczenie, a potem z ulgą wymykamy się sprzed Jego oblicza, żeby wreszcie przestać czuć się niewygodnie". (Ulf Ekman, Wiara, która zwycięża świat). Nota bene, taki BÓG jest wyśmienitym straszakiem na niegrzeczne dzieci: "bozia widzi, bozia skaże!" (i autentyczny cytat z modlitwy dla "dziateczków" - "bo boziunia jest wszędzie i za złe karać będzie". Na szczęście czasem jakieś dziecko okazuje się bardziej niegrzeczne od innych...)
Ale to idzie dalej - takim BOGIEM - złośnikiem, wiecznie niezadowolonym, a do tego co gorsza - potężnym i mocarnym, można też straszyć i kontrolować umysły dorosłych! Kara, kara boska!



Nasz wspólny BÓG, w którego - przypominam, niewierzymy - jest nieprzewidywalny i kapryśny. Łatwo wpada w gniew, ale niestety rzadko można zrozumieć czym tak naprawdę nadepnęliśmy mu na odcisk. Trzeba składać potężne ofiary, żeby go udobruchać, ale i tak nie ma żadnej gwarancji sukcesu. Naprawdę bezpieczniej omijać go dużym łukiem, bo kiedy ten nadspodziewanie krzepki staruszek z długą, siwiuteńką brodą się porządnie zeźli, to wali na oślep! Trzeba wiać!

Ale to nie koniec. Nie ma nic gorszego, jak zostać jego "wybranym". Otóż niektórych ludzijakoś bardziej sobie upatrzył. Czy mogą więc liczyć na tarfyę ulgową? Niekoniecznie. Okazuje się, że BOGA nic nie raduje bardziej, jak przyglądanie się męczarniom swoich "wybranych". A to wszystko dla ich dobra, żeby ich uszlachetnić oraz - żeby zasłużyli sobie na życie wieczne! Zasłyszałam nawet takie powiedzenie "cierp, cierp duszo moja a będziesz zbawiona a jak nie wycierpisz - będziesz potępiona". Voila.
Dowodem Jego szczególnych względów jest rzucenie człowieka na rozpalony ruszt chorób, nałogów w rodzinie i - najlepiej by było - także wszelkiego niedostatku, biedy, samotności i brzydoty. Taaak! To jest prawdziwa łaska, która... (ech, wystarczy tej wyliczanki, aż mi skóra cierpnie, jak dobrze, że można niewierzyć!). Wprawdzie kiedyś miał pewnego awatara - Jezusa, który te choroby uzdrawiał, ale to była chwila słabości, zdarza się najlepszym - dawno i nieprawda, zapomnijmy o tym.

Kataklizmy, choroby, wojny, nałogi, starość i niedołężność, czyli te wszystkie niebezpieczne zabawki - gadżety BOGA OJCA - to zatem albo forma kary, albo - czasami - wysublimowanej nagrody dla jednostek szczególnych. No dobra, nie bójmy się więc tego słowa - ten BÓG jest potworem.

Ale BÓG w którego niewierzymy, może przybrać tez inny, znacznie cieplejszy wizerunek. To taki dobrotliwy, jowialny i bardzo wiekowy staruszek, podobny do Świętego Mikołaja. Papa Smerf. Tyle mniej więcej co tenże budzi respektu, podziwu i szacunku, mniej więcej tyleż ma mocy i majestatu. Można odmawiać godzinami zdrowaśki i litanię, tylko po to, by usłyszeć w końcu "miło, że tak się natrudziłeś. Przykro mi drogie dziecko, ale to jest poza moimi kompetencjami" albo "kochane dziecko - nie da się" lub "chciałbym ci pomóc, ale nie potrafię". BÓG ten jest słaby. Rachityczny i chyba nieco schorowany, sklerotyczny. Nie radzi już sobie z tym całym majdanem, czas by był najwyższy abdykować. Ale nieee, kurczowo trzyma się stołka, zwodzi ludzi wyimaginowaną mocą, jednak prędzej czy później każdy rozbije się o mur jeśli nie jego obojętności, to bezsilności. Ten BÓG jest bezradny.

Może czasem żałuje, może czasem myśli, że coś poszło nie tak, kiedy patrzy na cierpiące niewinne dzieci... - no cóż, błąd systemu, ale reklamacji ani zażaleń nie przyjmuje i po prostu bezradnie rozkłada ręce. Czasem jedynie poklepie po ramieniu i zachęci do dalszych poświęceń, może kiedyś, coś, jakoś uda się zdziałać, ale najpierw się popraw to porozmawiamy... Ten BÓG jest może nawet na pozór sympatyczny, ale czy naprawdę niegroźny? Skoro współczuje ludziom ich losu, to czy nie jest nadużyciem pozwalać im się ciągle, dalej mnożyć? On chyba sam już nie wie czego chce. Pewnie zawiesił się nieco zasłuchany w jakiś pobożny chórek chłopięcy, pogłośnił radio i nie słyszy wrzasku maltretowanego dziecka... ("No ale co ja mogę?")

Kocie, czy ty aby nie przesadziłeś? Takie brzydkie rzeczy? O Panu BOZI? Tak wypada?? A fe! Do piekła pójdziesz!
No nie przesadziłem. Groteskowo-straszna, ogłupiająca BOZIA istnieje tylko w naszych umysłach, nieraz panoszy się tam solidnie i jest wielkim sukcesem Nieprzyjaciela, który zawsze próbuje pokazać ludziom wykrzywiony, zniekształcony obraz Boga, wykorzystując do tego najróżniejsze środki. Wszystko po to, by człowiek trzymał się z dala, by nie doświadczył kim jest żyjący Bóg, by nie poznał Jego prawdziwego charakteru i natury. To poznanie zmienia wszystko nieodwracalnie i jest dla Złego klęską. Dlatego jeszcze raz podkreślę - nie dziwię się niewierzącym, że w TAKIEGO BOGA jak opisany wyżej, w żadnym z przedstawionych wariantów - niewierzą. Całe szczęście! I ja z nimi - razem niewierzymy. 

Zatem jaki jest Bóg w którego wierzę? Na początek: jest dobry. Jest EKSTREMALNIE dobry. Jest też wszechmogący. A jaki jeszcze? stay tuned - coming soon:D (alej to wszystko niejasne? poczytaj zatem o fatal error)

Marta (Kot w chwale)









wtorek, 13 stycznia 2015

Dzień dobry

To ja - kot w chwale. Dlaczego? Bo wierzę, że chwała, to nasze przeznaczenie. Może znasz mnie z innego bloga czy strony, ale jak się okazuje tamte miejsca nie były już na tyle pojemne, by przyjąć wszystko, co jest moją pasją. Tak więc powstało nowe miejsce pasji.

A czemu kot? Ha - przecież, że Bóg zasługuje na dobrego, porządnego Mruczka. Albo na Puszka. Takiego, co będzie mu mruczał na dobranoc i wskakiwał na kolana, gdy On będzie słuchał lekkiego jazzu na bujanym fotelu.

Przyda się stworzenie, które przejdzie się po Jego ogrodzie i od czasu do czasu wyleży się na środku jakiegoś klombu. Czasem wystawi pazur, albo kilka pazurów, pogoni mysz a może nawet... zaznaczy teren.
Ale przede wszystkim to kot potrzebuje chwały, Jego chwały - jak powietrza. I powtarza za Mojżeszem "spraw, abym ujrzał Twoją chwałę" (Wj 33,18).  I jest do tej chwały zaproszony - tylko dzięki temu - może tam wejść, już teraz, w życiu przed śmiercią i wygrzewać się w jej blasku.

Jeśli jeszcze żaden papież nie otworzył szeroko bram chwały Bożej kotom, to ja to robię w tej chwili;)
Wszystkich, którzy są ciekawi dokąd prowadzi ta droga (a ja sama jestem najbardziej ciekawa!) zapraszam serdecznie do pozostania ze mną na dłużej.

Marta (Kot w chwale)