kot w chwale

kot w chwale

wtorek, 13 marca 2018

Wątpliwości u dziecka?? Bez paniki proszę!

Podczas jednej z niedawno odbytych rozmów Ulubiony Starszak zaczął zadawać mi tak zwane niewygodne pytania. Powiedziałabym nawet, że szybko się rozkręcił i wziął mnie w krzyżowy ogień pytań (inspirowanych również moimi kolejnymi odpowiedziami) w stylu: "a skąd wiesz, że w Niebie będziemy szczęśliwi? a skąd wiesz, że Jezus żył naprawdę? a jesteś pewna, ze te uzdrowienia to nie dzięki lekarstwom? a skąd w ogóle jesteś pewna, że Bóg istnieje?" Następnie stwierdził, że on sam jest pewny tego na... 80% ;) I że w ogóle na razie "zostanie zostanie przy swoim zdaniu". 

W pierwszej chwili mój stary, dobry mózg gadzi zachował się bardzo typowo w niewygodnej sytuacji zwiastującej w jego odbiorze zagrożenie. Czyli "walcz!" (co ty powiesz? taki młody a już tak kontestuje i się wymądrza? co ty w ogóle opowiadasz za dyrdymały, zaraz masz Pierwszą Komunię a tu takie kwiatki, oczywiście, że wierzysz w Boga jak cała nasza rodzina i przestań gadać głupoty!) albo - "uciekaj!" (dobra, dobra, widzę, że nie chce ci się uczyć do konkursu więc mnie tu prowokujesz pobocznymi tematami... nie ma tak dobrze - jeszcze raz: kto to był Henryk IV Probus?). Na szczęście zdążyłam przekierować swoje reakcje ze struktur gadzich do ssaczych i nieco je wyregulować i żadne ze słów w nawiasach nie zdążyło paść. Co zatem padło? 

Ano pogadaliśmy. Podjęłam rękawicę i na bieżąco starałam się dopowiadać na jego pytania najbardziej autentycznie jak tylko potrafiłam. Zdałam sobie tez sprawę z pewnego dyskomfortu, jaki odczuwałam podczas tej rozmowy, ale po analizie jego źródła doszłam do wniosku, że Starszak dotyka najważniejszych kwestii w moim życiu rzucając im wyzwanie, w danym momencie ważniejsze może nawet dla mnie, niż dla niego i zmusza do weryfikacji odpowiedzi na te najważniejsze pytania. Na szybko, na bieżąco. Bez zająknięcia. Myślę, że im bardziej zdawałam sobie sprawę z własnych wątpliwości, czy niedomagań wiary, tym bardziej niepewnie się czułam, jednak najgorsze, co w takiej sytuacji mogłabym zrobić, to uciec od tematu lub starać się wpędzić Starszaka w poczucie winy, że w ogóle śmie poddawać tak kardynalne sprawy w wątpliwość

Całe szczęście, że to robi i ma do tego święte prawo! Wielkie pytania i tak muszą paść, więcej - padać będą przez całe życie - w rożnych odsłonach. Jeśli padną zbyt późno, być może zostaną zadane niewłaściwym osobom i Starszak zadowoli się zbyt prostymi odpowiedziami, które w ogóle odbiorą mu wiarę? Być może wzbudzą uzasadnione przeczucie, że ta moja wiara to olbrzym na glinianych nogach, fasada niezmąconej pewności kryjąca wiotką i chwiejną konstrukcję drżącą na myśl o pytaniach? Nie tego chcemy, prawda? Ani wobec potomków, ani wobec samych siebie. 

Po raz kolejny doświadczyłam, że dzieci są dla swoich rodziców szczególnie kompetentnymi nauczycielami życia. Ulubiony Starszak zmusił mnie do przemyśleń, do przypomnienia sobie co konstytuuje moją wiarę i do zastanowienia się w jaki sposób wszyscy możemy naszą wiarę wzmacniać. Pomyślałam, że chcę mu i sobie głosić Boga podczas wspólnej modlitwy, kiedy mówię o tym jaki On jest i za co Mu dziękuję. Zauważyłam, że warto by powrócić do Słowa Bożego, choćby króciutkich wyrywków podczas naszej modlitwy, by nie była ona tylko litanią próśb i grzecznościowych podziękowań, a już na pewno nie klepaniem wyuczonych (często mało zrozumiałych) formułek, niepotrzebnych ani Bogu ani Starszakowi. Niektóre modlitwy są piękne i pomocne i warto je z dzieckiem "odmawiać", ale pod warunkiem, że ze zrozumieniem i że "wierszyki" nie wezmą góry nad modlitwą serca i Słowem Bożym. 

Konkludowałam, dając jednocześnie nadzieję sobie i Starszakowi, że wątpliwości ma każdy, ze bez nich nie ma prawdziwej wiary! Bez nich jest możliwy może jakiś utopijny, ogłupiający totalitaryzm, ale nie wiara pełna wolności, jaką proponuje nam Bóg. Wątpliwości nie umniejszają wiary, a dają szansę na jej wzrost - pomimo. Możemy tu doświadczyć tego słyszanego pewnie nieraz stwierdzenia, że "wiara jest decyzją". I tak już będzie do końca życia, pomimo "kolekcji rekolekcji na koncie", pomimo nawet głębokich doświadczeń - wątpliwości będą, a my będziemy wzrastać w wierze - decydując. Z pomocą Ducha świętego. Czasem przez zaciśnięte zęby, pozornie nawet - wbrew sobie. 

"Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu" - to jedna z najpiękniejszych modlitw jakie spotkałam w Biblii, najbliższych mi, ujmująca szczerością. I, zauważając, że sama często się tak modlę, zaproponowałam ją też Starszakowi. Delikatnie, bez spiny, bez dramatyzowania. Tak to już jest z naszą wiarą, w końcu to wiara - nie wiedza. Dlatego zawsze będzie nas konfrontować z wątpliwościami. 

Czy wątpliwości dziecka mogą boleć, budzić lęk? Pewnie na początku tak, ale spokojnie. Mamy niesamowity potencjał świadczenia i wspólnego budowania się na drodze wiary, która przecież umacnia się, gdy jest przekazywana. Czyli nie tyle nacisk na praktyki religijne i "paciorek", co własny przykład i - to super istotne - własne świadectwo. Mówienie - od tego nie uciekniemy! Dzielenie się z dzieckiem nawet niewielkimi przejawami bożego działania zauważonymi w naszych życiu. Co za inspiracja! Jestem pewna, że otworzy nam to oczy na perełki codzienności, które inaczej mogłyby ujść naszej uwadze. Kiedy moje własne życie wiary poddane jest próbie, budują mnie też świadectwa innych, nieraz niesamowite historie podczas których przecieramy oczy ze zdumienia. Warto je sobie przypomnieć w trudnych chwilach. Warto odświeżyć sobie wiedzę na temat starotestamentalnych proroctw dotyczących Mesjasza i tego, jak niesamowicie wszystkie je wypełnił Jezus Chrystus. Tym wszystkim również możemy się podzielić z młodym pokoleniem:) 

Dlaczego zaniepokoiłam się, gdy Starszak powiedział, że wierzy w Boga na 80%? A na ile procent ja wierzę? Czy przenoszę góry, a jeśli nie, to dlaczego, skoro wystarczy do tego wiara, jak ziarnko gorczycy? A może najbardziej przeraża fakt, że nie mamy rządu dusz nad naszymi dziećmi, chociaż może tak nam się wydawało? Ich serca to - zgodnie z Bożym zamysłem - wolne królestwa, do którego nie wolno nam wparować z buciorami połajanek, straszenia piekłem i moralizowania. Wtedy się przed nami zamkną, do czego tez mają pełne prawo. 

Wiara Starszaka, teraz - jako dziecka i kiedyś - jako dorosłego to musi być JEGO wiara. Nie moja wiara, jemu imputowana, bo to dom zbudowany na piasku, którego upadek będzie wielki. Moim zadaniem jest pokazać moją wiarę w sposób autentyczny, nie reklamować, nie tworzyć taniej propagandy wiary "bilboardowej" bez cienia ani skazy. Dziecko wyczuje ten fałsz. Dzięki temu, pomimo, a czasem dzięki wątpliwościom, oboje będziemy wzrastać na tej drodze. To ogromna odpowiedzialność, ale pomaga świadomość, że wiara jest przede wszystkim łaską, a jej sprawcą - we mnie i w Starszaku - jest Duch Święty. To nie ja sama muszę zrobić całą robotę. 

Tylko dzięki poszanowaniu prawa do wolności, wątpliwości, a nawet kontestacji Starszak będzie mógł samodzielnie i świadomie wybrać własną, dojrzała wiarę w Boga. I o to się dla niego modlę. 

Marta (Kot w chwale) 












środa, 28 lutego 2018

Kocie POSTwychowanie

Chciałabym, żeby to był pierwszy post z serii. Może się uda. Jeżeli jesteś pełen obaw i niechęci na myśl o takich wybrykach ludzkości jak postmodernizm, postkolonializm czy nie daj Bóg - postkomunizm... to może jednak skusisz się na POSTwychowanie. Przeczytaj ten post, a zobaczysz, że nadaje się nawet na Wielki Post! 
No dobra, rzeczywiście lubię (trochę) prowokować. No bo jak to tak. Kot - taki pobożny - a dzieci nie chce wychowywać? Chce im pozwolić lata samopas bo "hulaj dusza piekła nie ma"? 
Pomałuspokojnie. Małymi kroczkami może się wyjaśni jak bardzo jest ze mną źle;P 

Póki co spieszę wyjaśnić co rozumiem przez ów źle brzmiący w "tradycyjnych uszach" termin. 
Otóż jestem człowiekiem (kotem?) poszukiwań. Staram się szukać nowych ścieżek, które nie tylko prowadzą bliżej okolic obranego celu ale i samo maszerowanie nimi jest przyjemniejsze. Ostatnio odkryłam nieco takich ścieżynek i chciałam poopowiadać jakie mam widoki. 

Do napisania tego posta zainspirowała mnie niewielka książeczka - wywiad z psychologiem duńskim Jesperem Juulem "Zamiast wychowania". Zapożyczając przedstawiony tam sposób myślenia wyjaśniam, że tradycyjnie rozumiane wychowanie to proces jednostronny, sterowany przed stronę roszczącą sobie pretensje do miana tej kompetentnej (najczęściej rodzic) - w przeciwieństwie do strony drugiej (najczęściej dziecko), które tego wychowania potrzebuje. W takiej interakcji lub cyklu interakcji mamy podmiot i przedmiot oddziaływania. Podmiot ma cały "know how" jak owo wychowanie powinno przebiegać, a przedmiot - no cóż - pozostaje mu poddawać się temu procesowi jako, że w tym założeniu zasobów żadnych nie posiada. 

Co się jednak dzieje, kiedy zderzamy się z brutalną rzeczywistością? Dzieje się najlepsza rzecz na świecie. Oto rodzic uderza głową w mur wychowawczej bezradności - braku współpracy, braku dobrej relacji, fochów, nerwów, skarg ze szkoły etc. Im bardziej ciśnie, tym większy napotyka opór. I wreszcie ma szanse uświadomić sobie, że zmiana metod wychowawczych na lepsze nic nie da. Może teraz będzie ten przełomowy czas, kiedy zobaczy, że od jednostronnego "procesu wychowawczego" lepiej sprawdzi się model wzajemnych oddziaływań dwojga partnerów w tym procesie, z których każdy jest kompetentny, by nauczyć czegoś drugą stronę. To jest właśnie moje postwychowanie. 

To nie znaczy, że nigdy więcej nie użyję terminu "wychowanie" i że na dźwięk tego słowa dostaję gęsiej skórki. Luz. Może nawet będę czasami wychowywać;P Ale z listą pewnych założeń, które modyfikują znacząco tradycyjne podejście od tematu. 

Rodzic i dziecko rozwijają się dzięki wzajemne relacji i wzajemnemu oddziaływaniu. Każda ze stron ma nieco inny zasób i lekcje do zaoferowania. Dorosły - rodzic - ma zazwyczaj więcej zasobów i przewagę: fizyczną, materialną, doświadczenia życiowego - i dlatego jak najbardziej na miejscu jest to, na co intuicyjnie obie strony się zgadzają - pełnienie przez niego roli przywódczej w rodzinie. Jednak to nie znaczy, że jest z samej definicji nieomylny albo - że jest jedyną kompetentną stroną w tym układzie, której strona druga nie ma prawa (mniej lub bardziej świadomie) korygować. Obie strony - dziecko i rodzic są równie ważne i równie wartościowe z całym swoim kolorytem. 

Jednak z czego Kot-postwychowawca rezygnuje?
 
- z pełnej wyższości postawy nieomylności
- z uzasadniania nieuporządkowanej żądzy kontroli i władzy tzw. szczytnymi ideałami (nawet religijnymi)
- ze stwarzania za wszelką cenę iluzji nieskazitelnej jednomyślności obojga rodziców
- z dogmatu o konieczności stosowania tzw. żelaznej konsekwencji (odbierającego zarazem głęboko ludzkie prawo do zmiany stanowiska) 
- z wielu innych rzeczy:) 

Za to zyskuje dużo więcej. Piękne widoki na wspólnej ścieżce! Każde z nas czasem się potknie, ale nie spychamy się wzajemnie z grani, tylko podziwiamy, idąc w tym samym kierunku! I może czasem uda się nam podzielić jakimiś refleksjami. 

Marta (Kot w chwale)