kot w chwale

kot w chwale

piątek, 27 lutego 2015

Wierzę w życie przed śmiercią (Kot polemicznie)

Dzisiaj poruszam bardzo ważny dla mnie osobiście temat. Właściwie na nim w dużej mierze opiera się mój światopogląd i moja wizja Boga. Na pewno będę do tych spraw wracać i nie wyczerpię tematu w jednym poście, natomiast gdy obejrzałam ostatni filmik księdza Jacka Stryczka (jeśli ktoś nie kojarzy, to zapewne świta mu znane i bezsprzecznie fenomenalne dzieło - "Szlachetna Paczka":)) to stwierdziłam, że to jest ten czas żeby zająć stanowisko.

Po kolei odniosę się do tego krótkiego filmu. Oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania, dlatego prezentując dwa zgoła odmienne stanowiska zostawiam wszystkim Czytelnikom wolny wybór:) Film trwa niecałe 4 minuty.



Pierwsze stwierdzenie, z którym absolutnie nie mogę się zgodzić, to porównanie drogi krzyżowej, męki i śmierci Chrystusa do choroby. To jest jakieś totalne nieporozumienie. Jezus wykonywał swoją misję, zgodnie z własną suwerenną decyzją wykonywał wolę Ojca. On nie zachorował na raka, on - jak sam stwierdza - dobrowolnie oddał swoje życie biorąc na siebie całe przekleństwo, grzech wraz z wszystkimi jego konsekwencjami po to, by uratować nas. Jest zasadnicza różnica między chorobą, czyli czymś co spada na nas nieproszone, "znikąd", często zupełnie niezależnie od naszego postępowania, a ewangelicznym "wzięciem krzyża" - czyli ponoszeniem trudów i przeciwności wynikających z pójścia za Chrystusem (por. 2 Tm 1,8).

Katar, garb, czy rak nie są krzyżem. Choroba nie jest krzyżem. Jezus zawsze sprzeciwiał się chorobie. Każdej! On umarł w zupełnie inny sposób. W czym zachęcił nas do naśladowania Go? On po prostu wszedł w radykalne posłuszeństwo Ojcu bez względu na konsekewencje. Na tym polega wzięcie krzyża. 
Krzyżem jest trud przygotowywania niedzielnego kazania, kiedy nic się nie chce, krzyżem jest znoszenie prześladowania, które w wielu krajach świata nadal kończy się śmiercią, trud bycia wyśmianym, prześladowania ze względu na Chrystusa, wynikającego bezpośrednio z podjętej posługi, z wyznawania wiary. Skoro krzyż się bierze, to równie dobrze można go nie wziąć, odłożyć. Jest to coś opcjonalnego, co wymaga naszej decyzji, lub serii decyzji. Choroba ma zupełnie, ale to zupełnie inną specyfikę.

Dlatego dla mnie pytanie "czy śmierć w wieku 33 lat była zdrowa" oznacza pomieszanie pojęć. To była dobrowolna ofiara wynikająca bezpośrednio z odważnego realizowania misji, nie wyniszczenie jakąkolwiek chorobą. Ewangelia nie wspomina o chorobach Jezusa. Może to zabrzmi dziwnie, ale raczej powiedziałabym, że umarł jako skatowany, ale zdrowy Człowiek. 

Owszem - powiedział "Mnie prześladowali i was będą" - i moja odpowiedź na ten argument właściwie już padła. Czym innym jest prześladowanie - ze względu na wiarę, wszak o tym kontekście mówimy - czym innym choroba, która dotyka ludzi jak świat długi i szeroki niezależnie od ich wieku, światopoglądu, wyznawanej wiary, niewiary już nie mówiąc o jakimkolwiek przyzwoleniu.

Pyta Ksiądz w tytule klipu "czy zdrowie jest dla Boga najważniejsze?".  W filmie zastanawia się Ksiądz, czy zdrowie było dla Jezusa takie ważne. Po pierwsze chciałabym odwołać się do takiej nawet typowo świeckiej logiki. Czy jeśli coś nie jest najważniejsze, to znaczy, że automatycznie jest bez znaczenia? Nie ma żadnych możliwości pośrednich? A co z kategorią "ważne" lub "bardzo ważne" - nie istnieje? W retoryce Księdza nie po raz pierwszy spotykam się z zerojedynkowym kategoryzowaniem - albo coś jest najważniejsze, albo - niewarte funta kłaków. 

Bóg przedstawia Siebie w Biblii jako Ojca. Ja też jestem rodzicem. I stworzyłam sobie taką paralelę: co jest dla rodzica najważniejsze, póki ma swoje dziecko pod opieką jako niepełnoletnie, czyli prawnie do 18 roku życia? (Niech w tym porównaniu dorosłość to będzie kolejny etap życia, coś jak życie wieczne;)) No chyba naj, naj, najważniejsze technicznie rzecz biorąc jest jego życie. Trzeba chronić dziecko na tyle, żeby prze-żyło, prze-trwało. Trzeba uważać, żeby nie przejechał go samochód, żeby nie umarło z głodu, żeby ktoś go nie porwał i nie zabił. Zatem po co zajmować się duperelami bez znaczenia, jak np. znieczulenie podczas zabiegu? Ważne, że przeżyje. Po co kupować zabawki? Do życia nie są potrzebne. Po co organizować wakacje, pomagać rozwiązywać konflikty w szkole, czytać wspólnie książki, dawać smakołyki, które to dziecko chętnie je, po co mebelki - (może na sienniku spać z karaluchami)  - bez tego wszystkiego prawdopodobnie bez stanu zagrożenia życia dziecko osiągnie wiek dorosły. Więc po co zawracać sobie głowę nic nie znaczącymi detalami jak znieczulenie u dentysty;) Przecież to nie jest najważniejsze, więc o co chodzi?

Myślę, że nie trzeba być rodzicem, by zrozumieć, że coś tu nie halo i że takie podejście nie odzwierciedla serca mamy i taty, mimo, ze jesteśmy nieskończenie mniej kochający niż On. A jesteśmy Jego dziećmi.
Zatem jak możemy przypuszczać, że Jego obchodzi TYLKO nasze prze-życie, czyli osiągnięcie wieczności? Czy w naszej doczesności On jest inny? Czy nie objawia się przez nas innym właśnie przez objawianie swojej natury, która się nie zmienia?

Osobliwe jest twierdzenie, że w ziemskiej wędrowce Jezusa "mała cząstka była przeznaczona na uzdrawianie". Można by tu pisać długo. W czasie całej publicznej działalności większość działań Jezusa polegała na - jak powiedział kiedyś o. Józef Augustym SJ - "łagodzeniu ludzkiego cierpienia", czego zdecydowanie wybijającym się elementem było uzdrawianie. To nie był jakiś nieznaczący, niemalże wstydliwy epizod. To nie działo się mimochodem, przy okazji. To działo się nawet w szabat, mimo, że ktoś mógłby powiedzieć - tyle lat ta kobieta była pochylona, to jeszcze może poczekać aż się szabat skończy... ale Jezus nie tolerował niczego, co pochodzi od szatana, co jest forma diabelstwa dręczącego ludzi. Wyrzucał zatem złe duchy no i uzdrawiał, uzdrawiał, uzdrawiał. Aha, jeszcze wskrzeszał:)

Nie był to Jego kaprys ani samowolka, był posłusznym Synem, który wykonywał wolę Ojca na każdym kroku. Który tez Ojca objawiał ("Kto Mnie zobaczył zobaczył i Ojca") a jedno z imion Boga to Jahwe Rapha - Bóg Uzdrawia. Taka jest Jego natura. A skoro tak, to samo nauczanie bez praktyki, bez znaków, byłoby pustą propagandą.

Uwaga - nigdy nikomu nie odmówił. Nigdy nie powiedział - "pocierp, to cię uszlachetni, tak będzie dla ciebie lepiej". Albo: "tą choroba oddajesz Mi chwałę" ani też: "nie przejmuj sie chorobą, ważne, że będziesz zbawiony". Ani jedna taka sytuacja nie jest opisana w Ewangelii.  Można powiedzieć, że działał masowo i radykalnie pod tym względem. "Jezus obchodził wszystkie miasta i wioski. Nauczał w tamtejszych synagogach, głosił Ewangelię królestwa i leczył wszystkie choroby i wszystkie słabości." (Mt 9,35). To było niezwykłe, niesamowite i oszałamiające. To nie było coś wobec czego można było przejść obojętnie: phi, no pouzdrawiał, też mi coś. 
Raczej nie bez powodu wiele tych uzdrowień opisanych jest szczegółowo przez autorów natchnionych. 

No i teraz kolejne stwierdzenie mające zakwestionować wagę uzdrowicielskiej działalności Jezusa - życie 2 tysiące lat, rozmnożenie do liczby "miliona "jezusków""... Ja w pełni doceniam ironię, rozumiem, że to miało zabrzmieć absurdalnie, ale szczerze mówiąc, to nasz Pan właśnie coś takiego wymyślił! Bardzo sprytnie zresztą:) Spodobało się bowiem Bogu byśmy mogli z Nim współpracować w poszerzaniu granic Królestwa na ziemi, zostaliśmy dopuszczeni do tego zaszczytnego dzieła. I to wcale liczba "milion" nie jest tu jakąś górną granicą, bo takiej nie ma. Nota bene - ktoś przychodzi i "cyk - jest uzdrowiony" - wspaniałe! Jezus przeważnie właśnie tak działał, choć zdarzał się też proces stopniowego uleczenia. Rozumiem, że to zbyt płytkie i mało uduchowione?;)

A co do miliona "jezusków" to wystarczy przeczytać "ostatni rozkaz" z Ewangelii Marka, w której jest wyraźnie napisane, że mamy iść na cały świat i głosić, a tym, którzy uwierzą, będę towarzyszyć znaki: m.in. "na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie". To nie jest rada, to nie jest sugestia, to jest rozkaz. Nie potrzeba miliona "jezusków", wystarcza miliony wierzących. 
Natomiast w Ewangelii Jana (14, 12) Jezus mówi, że kto w Niego wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których On dokonuje, "owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca"... No to klops... ;) 

Myślę, że likwidacja NFZ-u byłaby całkiem fajnym pomysłem, gdybyśmy naprawdę żyli wiarą, nie asekurowali się na wszystkie sposoby - być może rzeczywiście przestałby być potrzebny! Wystarczyłaby nie tyle służba zdrowia, co służba uzdrowienia w imię Jezusa, zresztą w niejednym miejscu już funkcjonują służby uzdrowienia, gdzie w imie Jezusa dokonują się takowe. Rzeczywiście pomysł jest genialny, nawet biblijny:) 

Kiedy słyszę, że "Jezus nie wszedł w rolę uzdrawiania" to mnie naprawdę zastanawia, jak jeszcze (a szczególnie - dlaczego!) Ksiądz będzie się starał zakamuflować ten "wstydliwy wątek Jego działalności"... Może po prostu przez negację?:) Sam się tak bał tych swoich dziwacznych wyczynów, że po nich "uciekał, żeby się modlić"? Taki był sam sobą skonsternowany? 

Żeby było jasne - ja też nie uważam, że "zdrówko jest najważniejsze". Nie lubię postawy typu: "obyśmy tylko zdrowi byli". Uważam, że Bóg wzywa nas do czegoś daleko więcej. Tylko, że po pierwsze już wcześniej pisałam, że oprócz "najważniejsze" istnieje jeszcze kategoria "ważne" a nawet "niezwykle ważne". A po drugie - spójrzmy na ludzi naprawdę przeżywających zdrowotne tragedie, na chorujące dzieci i ich rodziców, może wtedy łatwiej będzie odpowiedzieć na pytanie, czy to o czym piszemy ma wagę, czy jednak należy udać, że problemu nie ma i go zbagatelizować. W naturze Boga nie leży zamiatane problemów pod dywan ani bagatelizowanie cierpienia i dzieł szatana na ziemi, a bardzo nie chcemy obrazu Boga zakłamywać, prawda? 

Choroba jest dziełem Szatana, jest konsekwencją grzechu pierworodnego, dlaczego skoro Jezus jej nie tolerował, my mielibyśmy ją witać z otwartymi ramionami? W sumie na to wychodzi z Księdza wypowiedzi. A jednak chcemy żyć, korzystamy ze szpitali, z lekarstw, z operacji, z sanatoriów - bo wszyscy chcemy żyć i to żyć w jak najlepszym zdrowiu. Nieraz poświęcamy na to wiele pieniędzy i czasu by zaradzić naszym zdrowotnym problemom, chorobom naszych dzieci. Ale skoro nawet "nie wypada się o to pomodlić", to może takie świeckie działania prozdrowotne też idą w złym kierunku? :) Przed Bogiem mielibyśmy udawać, że nam nie zależy, "bo to nie jest najważniejsze", ale pokroić się damy byle zdrowie uratować, olaboga. 

I proszę nie mylmy wygodnego życia ani ewangelicznego "stracenia życia" z chorobą. Owszem, Jezus kazał brać krzyż, kazał "stracić życie" i nigdy nie namawiał do celowania w wygody. Tylko, że nigdy nie mówił o tym w kontekście choroby. Chorych uzdrawiał, zawsze. (Chyba, że złośliwie?;)) 

Post, "nieubieranie się i złe odżywianie" św. Franciszka to nie choroba. Naprawdę uważa Ksiądz, że stygmaty to choroba? Stygmaty to szczególny, nadprzyrodzony dar, odzwierciedlający rany Chrystusa - nie są chorobą, ani nie odzwierciedlają choroby. Do tej samej kategorii zaliczyć obdarzoną szczególnymi mistycznymi darami Martę Robin - stygmatyczkę właśnie. To byli ludzie który otrzymali nadprzyrodzone, zupełnie niezwykłe, ponadnaturalne dary, wiem, że byli także chorzy, ale nie "po prostu" chorzy. Ze względu na stygmaty czyli niezwykłe, ponadnaturalne doznania właśnie, nie zrozumiemy do końca ich sytuacji duchowej. Jednak nawet ich "standardowe" choroby nie oznaczają, że my mamy rezygnować z Bożego uzdrowienia. To nie jest to samo co ciężko chore dziecko, którego rodzice w desperacji szukają środków na zagraniczne leczenie. A stygmaty to nie żadna z naszych zwykłych, ludzkich przypadłości, które wraz z grzechem zostały pokonane na krzyżu. 

Temat jest szeroki i przemyśleń mam więcej, na pewno będę go kontynuować. Na razie wspomnę jeszcze o jednym - o ludziach, którzy posłusznie, bez zniechęcania się i asekuracji, ale bazując na Słowie Bożym poszli za "ostatnim rozkazem" i te znaki dokonują się. Gdy zapytano Jezusa o to, czy jest Mesjaszem, odpowiedział nie w sposób bezpośredni, za to nakazał donieść o tym, co się wokół Niego dzieje: "Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię". I to wszystko dzieje się także we współczesnym świecie, ludzie na nowo odkrywają zakopane i zapomniane powołanie do wnoszenia zmiany i życia w mocy zbawienia. Długo by pisać, ale na dzisiaj czas zakończyć, idę zrobić sobie coś do picia;) Jeśli Was ta tematyka interesuje, to zachęcam do pozostania ze mną na dłużej;) 

Aha, wierzę w życie przed śmiercią!

Marta (Kot w chwale). 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz